Jasiu dlaczego Małgosia płacze? – Z lenistwa! – Jak to? – Usiadła na kaktusie i nie chce jej się teraz wstać! Oceń: 247 29
Pani kazała napisać dzieciom referat o zwierzątkach. Jasiu nic nie napisał Pani mówi: - Jasiu! Ty to mi wyglądasz na takiego co ma psa. Jasiu odpowiada: - Ja mięsa nie jem, tata mięsa nie je, mama mięsa nie je to psu nie będziemy kupować, zabiliśmy. Pani mówi: - Jasiu, ty to mi wyglądasz na takiego co ma kota. Jasiu odpowiada:O JasiuMały Jasio wybrał się na mecz. Siedzący obok mężczyzna pyta go: - Jak tu wszedłeś, synku? - Miałem bilet. - Sam go kupiłeś? - Nie, tata kupił. - A gdzie jest tata? - W domu, szuka biletu.Sprzedawca wchodzi po drabinie, wchodzi, wchodzi W końcu daje Jasiowi landrynkę. Następnego dnia to samo. I tak przez 5 dni. Szóstego dnia już sprzedawca stoi na drabinie i czeka na Jasia. Jasiu przychodzi i mówi: - Poproszę czekoladkę. Sprzedawca schodzi, schodzi, podaje czekoladkę i pyta czy coś jeszcze. Jasiu na to: Małgosia i Jaś spostrzegają na spacerze w parku całującą się parę. - Dlaczego oni to robią? - pyta Małgosia. - Nie wiesz? On jej chce ukraść gumę do żucia! - Zabraniam ci używania brzydkich słów. - strofuje ojciec syna. - Ależ tato, tych słów używał Mikołaj Rej! - Już więcej się z nim nie baw! Dumny ojciec do synka: - Bocian przyniósł ci siostrzyczkę, chcesz ja zobaczyć? - Później - pokaż mi najpierw bociana. Wystarczy zabrać duże prześcieradło z gumką na plażę. Rozłożyć je prawą stroną do piasku, a w każdy róg ustawić torby lub ciężkie przedmioty. Najlepiej, żeby były na tyle wysokie, by z prześcieradła powstała „wanienka” ze ściankami. W środku można położyć ręczniki oraz plażowe torby. Dwusetną rocznicę wydania "Baśni dla dzieci i młodzieży", słynnego zbioru braci Grimm (pierwsze wydanie ukazało się w roku 1812), można uczcić wybierając się do Disney World i przechadzając się wśród sztucznych zamków i maskotek wystrojonych w krynoliny. Ale można też zrobić to co zrobiliśmy my - ja, moja żona Kate i nasza dwuipółletnia córeczka Alice - przemierzyć niemiecką Drogę Baśni. To oficjalna, choć nieoznakowana trasa wytyczona przez lokalne organizacje turystyczne, by promować baśniowe miejsca. Jedne z nich są autentyczne, inne zmyślone. Trasa ma długość ponad 560 kilometrów, biegnie od Frankfurtu do Bremy, i przechodzi przez takie punkty, jak dom braci Grimm oraz domki Czerwonego Kapturka, Śpiącej Królewny i Jasia i Małgosi. Po drodze mija się piękne lasy, ogląda wspaniałe wieże, można też zwiedzać całkiem prawdziwe zamczyska. Alice zaczęła poznawać baśnie braci Grimm w czasie lotu. Przeczytałem jej ich wersję Kopciuszka. "Była sobie dziewczynka o imieniu Isabella. Jej matka zmarła...", zacząłem i natychmiast zdałem sobie sprawę, ile śmierci, strachu i niegodziwości pojawia się w bajkach Grimmów (w pierwszym wydaniu pojawiła się na przykład opowieść o "dzieciach, które bawiły się w rzeźnika"). W miarę czytania improwizowałem w stylu Disneya, unikając wzmianek o głodnych wilkach oraz morderczych macochach, by dotrzeć do szczęśliwych zakończeń. Ale baśnie i tak zafascynowały Alice - nawet w mojej "słodkiej" wersji. W ciągu tygodnia z tyłu samochodu nie raz dobiegał nas głosik zaczynający kolejną opowieść od słów: "Była sobie raz dziewczynka o imieniu Alice..." Nasza podróż zaczęła się we Frankfurcie, w dzielnicy Hanau. To tu jest oficjalny początek Baśniowej Drogi - tu też mieszkali bracia, od urodzenia do 5-6 roku życia. Upamiętnia to pomnik stojący na głównym placyku oraz mała wystawa należących do nich przedmiotów, znajdująca się w muzeum Schloss Philippsruhe. Przez kolejne siedem lat Grimmowie mieszkali w małej, niegdyś ogrodzonej murem wiosce Steinau, położonej 56 kilometrów na północny wschód od Hanau. W ich domu jest dziś muzeum, poświęcone ich życiu rodzinnemu. Zajrzałem do pomieszczeń, które są w remoncie - w roku 2011 otwarta zostanie interaktywna część ekspozycji, prezentująca także międzynarodowe wersje bajek (książki, gry, ilustracje, filmy), Alice zaś bawiła się w "klatce Jasia i Małgosi". Miejscowy zamek, w którym bawili się w dzieciństwie Wilhelm i Jacob, także dysponuje pamiątkami po braciach: są tu ich pudełeczka na tabakę, kałamarze i rodzinne Biblie. Po Steinau ruszyliśmy dalej, co jakiś czas zbaczając z Baśniowej Drogi - znajduje się na niej kilka miejscowości, których nie uważam ani za rezydencje Grimmów, ani za specjalnie baśniowe miejsca. Oczywiście, to ostatnie to kwestia uznania. Baśnie z definicji nie funkcjonują w sprecyzowanym czasie (tylko "dawno, dawno temu"), ani na żadnej mapie ("za górami, za lasami"). Ale w krainie, gdzie bracia Grimm zapisywali ustne podania, zarówno odwiedzający, jak i miejscowi z przyjemnością wyszukują miejsca, które mogły stanowić dla braci inspirację - i nie jest ważne, jak luźno są one powiązane z konkretnymi baśniami. Kolejne miejsce, w które się udaliśmy, mogło się poszczycić takim powiązaniem: dolina rzeki Schwalm znana jest także jako RotKappchenland, czyli "kraina czerwonej czapeczki" (która w tłumaczeniu stała się "Czerwonym Kapturkiem"). Jest tu Museum der Schwalm, pokazujące lokalne tradycje tkackie. W tym rejonie ubranie stanowiło odbicie statusu jego właściciela: prezentowane w muzeum fotografie i eksponaty na manekinach opowiadają dzieje "kodu kolorystycznego", który odpowiadał hierarchii społecznej. Ludzie starzy nosili się na czarno i fioletowo, młode pary zakładały stroje zielone, zaś małe dziewczynki przykrywały włosy małymi, czerwonymi czapkami. Dolina pocięta jest przez farmy rozłożone na łagodnych pagórkach, poprzecinane gajami. Zatrzymaliśmy się na parkingu na skraju lasu, zignorowaliśmy znak ostrzegawczy, którego i tak nie umieliśmy przeczytać, i opowiedzieliśmy Alice historie Czerwonego Kapturka i Królewny Śnieżki. Opowieść snuliśmy, idąc wśród wysokich drzew. Paprocie, porastające pobocza ścieżki, kołysały się w słońcu. Tego wieczora zajechaliśmy do pensjonatu w Kassel, w którym zarezerwowaliśmy miejsce - i okazało się, że nie ma dla nas pokoju. Kate, ze śpiącą Alice na rękach, zadzwoniła ponownie do drzwi, i uprosiła męża właścicielki, by jednak nas przyjął. Może mam zbyt bujną wyobraźnię, ale gdy wyjaśnialiśmy, że błąd popełniła jego córka, zacząłem się zastanawiać, czy nie maczała w tym wszystkim palców jakaś zła macocha (w czasie podróży co chwila zdarzało się coś rodem z bajek: widzieliśmy drwala rąbiącego drzewo, z torby Kate wytoczyło się czerwone jabłko, na moście pojawił się człowiek, który podejrzanie przypominał trolla). Kassel to ważne miejsce w historii braci Grimm. Przeprowadzili się tu po śmierci ojca, by podjąć studia. Po ukończeniu nauki zostali cesarskimi bibliotekarzami i zamieszkali przy obecnym Brueder-Grimm-Platz. Miejsce to oznaczone jest niewielkim pomnikiem. Ich późniejszy adres znajduje się w pobliżu Brueder Grimm-Museum (zamkniętego z powodu rozbudowy aż do przyszłego roku). W wolnym czasie wyszukiwali ludzi, którzy znali różne opowieści. Tuż pod Kassel posiliśmy się w przydrożnej restauracji Brauhaus Knallhuette, prowadzonej niegdyś przez Dorotheę Viehmann, chłopkę i znawczynię baśni, która opowiedziała braciom dziesiątki historii - wśród nich tę o Aschenputtel, czyli Kopciuszku. Usiedliśmy przy miejscowym piwie i wysłuchaliśmy niemieckiej wersji historii w wykonaniu przejętej aktorki w niebieskim czepcu. Końcowy etap podróży wiódł przez wioski Dolnej Saksonii i kończył się w Hameln, miasteczku, które wygląda niczym filmowe dekoracje. Domy mają tu renesansowe, budowane na drewnianych ramach frontony, ulice są brukowane, dostępne tylko dla pieszych. Wycieczkom przewodzi tu słynny wybawiciel-mściciel, Flecista z Hameln. Jeden z odtwórców tej roli, Michael Boyer, to Amerykanin, który nadaje jej zarówno sporo godności jak i humoru. Nosi pozszywany z łatek kostium i gra na flecie. Wycieczka obejmuje zarówno wizytę w Rattenfangerhaus (domu Szczurołapa), jak i odwiedziny w restauracji, która znajduje się w budynku mającym 408 lat. Tutejsza specjalność to "Szczurzy ogon flambe" - czyli doskonała wieprzowina, przyciągająca tu znacznie więcej turystów niż gryzoni. Według braci Grimm opowieść o Fleciście z Hameln to legenda (czyli w przeciwieństwie do bajki fikcyjna opowieść, odnosząca się do prawdziwych miejsc czy epoki), ale Boyer twierdzi, że baśniowy szczurołap istniał naprawdę (czy naprawdę zaczarował tutejsze szczury - a potem, gdy odmówiono mu zapłaty, dzieci - to już bardziej wątpliwa kwestia). Potem popędziliśmy autostradą z powrotem do Frankfurtu - wróciliśmy do dużego miasta po czterech dniach krążenia po znacznie spokojniejszych okolicach. Zastanawiałem się, czy Alice podobała się ta wycieczka bardziej, niż mógłby się jej spodobać wyjazd do Anaheim czy Orlando. Bardzo lubi zamki i zoo, i bardzo podobał jej się Flecista, ale chciałem, żeby z naszego wyjazdu wyniosła coś więcej. I gdy szykowaliśmy się do snu w hotelu przy lotnisku, Alice spełniła moje marzenie: "Jestem Śpiącą Królewną", oświadczyła. "A ty jesteś Księciem. Pocałuj mnie, to się obudzę!"
Dziś mamy kumulację! Kumulację pierwszych razów, gdyż pierwszy raz spotkaliśmy się, aby wspólnie coś zjeść w takim składzie, pierwszy raz byliśmy w kawiarni i klubie jednocześnie. To też nasz pierwszy wpis z recenzją jedzenia! Mowa o miejscu, które nazywa się "Jaś i Małgosia" i mieści się przy alei Jana Pawła II 57. Jest to ciekawa miejscówka, nie tylko ze względu na jedzenie, ale także dzięki temu, że nie da się tam nudzić. Oczekiwanie na potrawy umiliły nam dwie gry planszowe. Taki powrót do dzieciństwa zafundował nam nasz specjalista Rafał, który wybrał ową rozrywkę. Co zjedliśmy? Co podobało nam się najbardziej? Czy wrócimy tam? Każdy z nas wypowie się za siebie! Rafał: Pomysł na odwiedzenie "Jasia i Małgosi" wyszedł od Olgi i od razu przypomniałem sobie, że warto wybrać się do tego miejsca z jednego powodu. Prowadzą je właściciele dawnego kultowego wśród studentów lokalu "Grawitacja". Tak, tak, mowa o tej słynnej "Grawitacji", która mieściła się przy BUWie i umilała przerwy w nauce czy też była najlepszym miejscem na wieczorne spotkania z przyjaciółmi. Po burzliwych losach "Grawitacji" (opisywanych nawet w mediach!), które niestety zakończyły się jej zamknięciem, właściciele zdecydowali się przywrócić świetność innemu dawnemu kultowemu miejscu. I tak wybór padł na "Jasia i Małgosię". To specyficzny lokal, w którym podtrzymywane są wszelkie możliwe tradycje - szczególnie te kulinarne. W menu znaleźliśmy typowe domowe obiadki i wypieki, nad przygotowaniem których czuwa babcia Ania - podobno prawdziwa ;) Sam zamówiłem tylko margaritę sunrise, która okazała się poprawna i smaczna. A najważniejsze, że była idealnym podkładem do planszówek, których w lokalu nie brakuje! My zdecydowaliśmy się na dwie moje ulubione: "Pędzące Żółwie" (ogrywa mnie w nią nawet mój ośmioletni brat!) i "Dobble". Obie gry uwielbiam, ale może o swoich wrażeniach więcej opowiedzą inni, bo to był ich pierwszy raz, pierwsze doświadczenie z tymi planszówkami. Kaśka: Rzeczywiście, jak już wspomniał Rafał-był to mój pierwszy raz z Jasiem i Małgosią - jakkolwiek to brzmi. :) Muszę przyznać, że wnętrze lokalu od razu mnie urzekło - prosty, „nieprzeładowany" zbędnymi ozdobami, przyciemniany lokal przypadł mi do gustu. Z racji tego, że pogoda nie sprzyjała spożywaniu posiłku i spędzaniu czasu z przyjaciółmi na zewnątrz (a szkoda, bo niewielki ganek ze stolikami był uroczy), usadowiliśmy się w bardziej prywatnej i odosobnionej od reszty, części lokalu, czyli niewielkiej wnęce z kanapami. Głównym założeniem naszego wypadu było: zjeść - smacznie, do syta i w przystępnej cenie. W Jasiu i Małgosi jest to możliwe - moją uwagę od razu przykuł burger Jaś. By uczty stało się zadość, zamówiłam zestaw powiększony z surówką i pieczonymi ziemniaczkami. Muszę przyznać, że porcja była pokaźna i nie do przejedzenia, a burger sam w sobie — soczysty i po prostu przepyszny. Do tego domowy kompot z nutą cynamonu, który wprost uwielbiam - coś cudownego! A to wszystko za 23 złote. Co do planszówek - po tym doświadczeniu muszę stwierdzić, że nie są one moją mocną stroną. Z trudem odnajdywałam się w „Dobble", gdzie z pozoru proste i infantylne odnajdywanie takich samych elementów na kartonikach z rysunkami przysporzyło mi nie lada kłopotu i - aż wstyd się przyznać - nieco wjechało na ambicję i zdenerwowało. :) No cóż, jak widać, zawodowym graczem Dobble nie zostanę, ale pomysł udostępnienia gościom restauracji gier planszowych jest, moim zdaniem, świetnym pomysłem umilającym czas w oczekiwaniu na zamówienie. A co o Jasiu i Małgosi myślą pozostali z naszych pierwszorazowiczów? Pablo: Wspólny wypad do tej klubokawiarni uważam za bardzo udany. Warto zaznaczyć na początku, że dotarcie na miejsce spotkania nie sprawiło trudności. Mój wzrok przykuł zielony, neonowy napis z nazwą miejsca, który szybko dało się zauważyć. Początkowo namawiałem moich towarzyszy, abyśmy zjedli już coś na świeżym powietrzu. Ogródek ze stolikami został już oficjalnie otwarty. :) Zostałem jednak przegłosowany, że „jest za zimno". Musiałem przystać na ich decyzję, jednak mnie cały czas kusiły koce na krzesłach, którymi moglibyśmy się okryć na zewnątrz. Oj tam bez przesady... Nie było tak zimno. ;) Gdy weszliśmy do środka, udało nam się wybrać mimo wszystko bardzo fajną miejscówkę w tylnej części sali. Cały lokal moim zdaniem jest idealny na rodzinne wypady. Pełno gier, planszówek i kolorowych obrazów na ścianach. Te elementy moim zdaniem powinny przyciągać do odwiedzenia tego lokalu o sympatycznej i jakże bajkowej nazwie. Miałem tego wieczoru ochotę zjeść coś lekkiego, więc wybrałem makaron ze szpinakiem i serem. Powiem szczerze. Smaku tej potrawy nie da się po prostu opisać. Tego trzeba spróbować! Idealnie ugotowany makaron, doprawiony smakowitym szpinakiem, a wszystko posypane serem... Niebo w gębie :) Cena jeszcze bardziej kusi, bo za 21 złotych naprawdę nie spodziewałem się tak rewelacyjnych smaków. Zdziwiłem się, bowiem to, co otrzymałem na talerzu było smakowite a kosztowało tak niedużo. Po smakowitym posiłku pograliśmy trochę w gry planszowe. Nie byłem może jakimś rewelacyjnym graczem. Jednak przypomniały mi się moje lata dzieciństwa, kiedy nie wszystko było tak skomputeryzowane a każde wakacje spędzało się grając z kolegami w planszówki. Jaś i Małgosia to bez wątpienia miejsce do „zaliczenia” w Warszawie. Olga: Z racji tego, że wszystko zostało już opisane, skupię się na jedzeniu. Może nie wyglądam, ale strasznie lubię jeść. A przez to, że dawno nie byłam w domu i stęskniłam się za jedzeniem mojej mamy. Zamówiłam kluski leniwe, ale z nutą nowoczesności w postaci cytryny i sosu malinowego. Przyznaję, że były pyszne. Babcia Ania dała radę! Do tego ten sam owocowy kompocik, który wybrała Kasia, za trzy złocisze. Gdyby nie mała porcja dałabym za to danie dziesiątkę niczym w "Tańcu z gwiazdami".4tWUdw.